Mistrzostwa Świata South American Showdance - Guangzhou (Chiny)
Chińska impresja
czyli o wyjeździe do Guangzhou
Grzegorz Gargula

Grzegorz Gargula





      Krótki telefon - jedziesz na Mistrzostwa Świata w Show. Gdzie? Do Guangzhou. A gdzie to jest - nic mi ta nazwa nie mówi - Chiny. No to ładny kawałek podróży. Intryguje mnie ta nazwa, okazuje się że to nowa (stara?) nazwa Kantonu. To już lepiej, Hongkong niedaleko, a może skoczymy na Tajwan? To oczywiście marzenia, a zaczyna się proza. Co potrzeba - bilet i wiza. Bilet nie jest problemem, gorzej wiza. Telefon do ambasady - tydzień trzeba czekać, podobnie coś wspominają koledzy, co już byli.... Termin coraz bliżej, a oficjalnego zaproszenia wciąż nie ma. Wreszcie jest, w dwóch wersjach, angielskiej i w chińskich "robaczkach". I tu pierwszy szok - wersja chińska zajmuje połowę miejsca wersji angielskiej. Można wystąpić o wizę. Wizyta w wydziale konsularnym... i niech żyje precyzyjna informacja - można wizę załatwić w jeden dzień, tylko to trochę więcej kosztuje.
      Piątek - wyjazd, pakowanie, sprawdzenie prognozy pogody - tam jest 25 stopni i słonecznie, potrzebne lżejsze rzeczy. Wylot z Krakowa, niestety z opóżnieniem, oczekiwanie w Monachium, w końcu wsiadam do Airbusa i lecimy do Chin. Co mnie tam czeka? Budzę się rano i poprzez lekką mgiełkę widzę w oknie jakieś duże miasto, sprawdzam na wyświetlaczu trasy przelotu, to Pekin. A my pierwszy kontakt z chińską ziemią mamy w Szanghaju. Niestety nie zobaczyłem Morza Chińskiego, przyplątały się chmury. Lądowanie i obowiązkowa biurokracja - karta lądowania i deklaracja zdrowia. Trochę sprawiają kłopotu przy wypisywaniu, ale widzę, że nie ja jeden mam problem, nie wszystko jest oczywiste w formularzach. Kontrola graniczna i jesteśmy na chińskiej ziemi. Jeszcze tylko dwie godziny lotu i jesteśmy w Guangzhou. Wychodzę do hallu, patrzę, szukam, ale nikogo oczekującego nie ma. Lekka konsternacja, co robić. Widząc moje niezdecydowanie opada mnie sfora naganiaczy, taxi, hotel itp. Próbuję dzwonić, telefon u organizatora milczy. Decyzja, jadę do hotelu podanego w zaproszeniu, ale to nie był ten właściwy. Na szczęście dzięki uprzejmości recepcjonistki, która wykonała kilka telefonów po innych hotelach, odnalazłem organizatora i ostateczny hotel. A szukać było gdzie, bo Guangzhou to przeszło siedmio-milionowe miasto.
      Pora na sen, lecz emocje wieczoru i zmiana czasu - 7 godzin różnicy robią swoje, nie mogę długo zasnąć. Niedziela - śniadanie w hotelu, dużo chińskich potraw, ale na szczęście na karteczkach podane są składniki po angielsku. Próbuję różności, ale wiem już, że szybko miłośnikiem oryginalnej kuchni chińskiej nie zostanę. W chińskich restauracjach w Polsce jednak serwują potrawy pod polskie smaki. Przygotowanie do turnieju, spotkanie z kilkoma innymi sędziami przy recepcji i już jedziemy do Gymnasium, czyli miejsca turnieju. Gymnasium to kompleks sportowo-widowiskowy wielkości poznańskiej Areny. Nowoczesny wygląd ładnie komponował się z otaczającą zabudową wielkomiejską, wieżowce, szkło i aluminium, ale jednak sporo przestrzeni. Wchodzimy do środka, trwają rundy Mistrzostw Chin. Wystrój hali ładny, w stosunku do polskich dekoracji wyróżnia się duże wykorzystanie tkanin pozłacanych i przetykanych błyszczącymi nitkami. Na środku, na podwyższeniu króluje jasny, prawie biały parkiet (z masy plastycznej). Przyglądam się akurat jakimś grupom "bejzikowym" - nie mogę rozróżnić tańczących, chyba są z jednej szkoły, bo strój identyczny: gładka koszulka i żółta spódniczka bez ozdób u dziewcząt. Ale umiejętności niezłe, przy mocno ograniczonym repertuarze; nie widziałem wariacji w tej grupie - nikt się nie wychylał.
      Odprawa sędziowska przed turniejem - startuje 15 par - trzy rundy. Pierwsza odsłona i już wiemy, że Michał z Joanną nie będą mieli konkurencji. Niedostatków umiejętności tanecznych nie można w pełni zrekompensować choreografią i strojem. Szkoda, że już coraz mniej specjalistów bierze udział w mistrzostwach w show. Program naszych mistrzów bardzo piękny, oparty kompozycyjnie na jednym tańcu, rumbie. Wspaniały pokaz umiejętności tanecznych i umiejętności budowania nastroju, jakkolwiek wydaje się, że ogrom hali Gymnasium nie był najlepszą scenerią. To jednak program dla koneserów, którzy w pełni potrafią docenić wszystkie "smaczki", przy oszczędności środków wyrazu. Pozostałe programy nie budzą już takiego zachwytu, choć należy docenić umiejętności warsztatowe pary japońskiej (Yamamoto), pomysły choreograficzne obu par amerykańskich (Kozhevnikov i Ostashkin), elegancję pary włoskiej (Ghigiarelli), ekspresję i ładunek emocjonalny pary chińskiej (Fang). Po krótkiej przerwie druga runda w której ocenialiśmy 12 par. Była to bodajże najlepsza runda w wykonaniu par. W efekcie do finału awansowało 8 par. I wreszcie gala wieczorna, bo mistrzostwa były ostatnim akcentem trzydniowego festiwalu tanecznego w Guangzhou.
Michał Malitowski - Joanna Leunis<br> na MŚ Latin - Miami 2004
Prezentacja par - pary są prezentowane indywidualnie, wprowadzane tym razem za tablicami z nazwami państw, udekorowanymi wieńcami. Michał i Joanna są rozpoznawani przez widownię, budzą się żywsze oklaski. Prezentacja sędziów - konferansjer pilnie ćwiczył wymowę i kraje przed finałem, ale nie obyło się bez drobnych wpadek. I finał - osiem najlepszych programów, ale chyba trudy dnia oraz stres dały znać o sobie, bo jakość wykonania u prawie wszystkich par nieco gorsza, niż w półfinale. Ogłoszenie wyników - Michał Malitowski i Joanna Leunis pierwsi! Serdeczne gratulacje! Na drugim miejscu uplasowali się Yoshiro Yamamoto i Hidemi Yamamoto z Japonii, a trzecie przypadło parze reprezentującej Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, Maxim Kozhevnikov i Yulia Zagorouitchenko.
      Ostatni akcent dnia pełnego wrażeń to oficjalne podziękowania, tym razem w przepięknej scenerii Rzeki Perłowej, bowiem zostaliśmy przewiezieni wraz z parami na barkę rzeczną, która spokojnie płynąc pozwoliła kontemplować piękno Guangzhou nocą. Krótka rozmowa z Michałem i Joanną, jeszcze raz gratulacje i wymiana wrażeń z turnieju. Michał potwierdził, że dzień był bardzo męczący. Musieli cztery razy prezentować swój program (licząc odbiór techniczny rano), bez nadziei na spokojny posiłek i są zwyczajnie głodni, ale już odprężeni i zadowoleni. A właściciele barki serwują nam niespodziankę, jako tło muzyczne przewijają się dźwięki muzyki wiedeńskich klasyków. I tak nucąc na koniec Marsza Radetzkiego opuszczamy barkę i udajemy się na zasłużony odpoczynek. Ale sen nie przychodzi łatwo, jeszcze raz pojawiają się przed oczyma programy, oceny, to reakcja na stres w ciągu mistrzostw.
      Poniedziałek - piękny, ciepły, słoneczny dzień. Ponieważ odlatuję wieczorem, mam chwilę czasu na spacer po mieście. I już pierwszy kontrast po przejściu na drugą stronę ulicy. Wchodzę w dzielnicę raczej biedną, co widać i ... czuć. Gęsto upakowana zabudowa wielokondygnacyjna, raczej nie do przyjęcia wg polskich normatywów, ciasne uliczki, w parterach warsztaty, sklepiki, mnóstwo punktów sprzedających potrawy, wszystko o raczej niezbyt zachęcającym wyglądzie. Po przejściu kilku przecznic wchodzę w wyraźnie bardziej zamożne regiony. Przemawia za tym wystrój sklepów, zmiana strojów przechodniów. Poszukuję pamiątek, ale o nie nie jest łatwo. Nie ma w ogóle widokówek (czyżby nie były znane w chińskiej tradycji?), w sklepach przeważa asortyment towarów jak w każdym dużym mieście, a sklepów z pamiątkami prawie wcale nie dostrzegłem. Akcenty chińskie pojawiają się rzadko, a to riksza, a to kobieta z nosidłami, a to ktoś ćwiczy sztuki walki w parku. Regionalną architekturę zobaczyłem w parku, ku czci bohaterów rewolucji, zresztą parku bardzo ładnie utrzymanym. Gdyby nie to i chińskie napisy, to wrażenie byłoby jak w innych wielkich metropoliach. Ruch duży, przepisy drogowe obowiązują mniej więcej, ale ruch odbywa się płynnie. Na chodnikach koegzystują piesi, rowerzyści i motocykliści, ale nie zauważyłem jakichś problemów z tym związanych.
      Ostatni spacer po bulwarze nad Rzeką Perłową. Na trawnikach i ławeczkach siedzą starsi i grają w karty. Zupełnie jak nad Wisłą. Ale jedno jest nieco inne, generalnie jest czyściej, przynajmniej w tych częściach, gdzie chodziłem. Bardzo też mi się podobały różnorodne urządzenia do ćwiczeń fizycznych ustawione wzdłuż bulwaru. Sprawne, okupowane przez młodzież jak i starszych. Pytanie jak długo uchowałyby się w Polsce?
      Koniec pobytu, lotnisko i po 24 godzinach jestem w Krakowie. Tak zakończyła się moja mała, chińska eskapada na Mistrzostwa Świata Profesjonalistów w South American Showdance, zwieńczona tytułem mistrzowskim pary Michał Malitowski i Joanna Leunis. Życzę im kolejnych wspaniałych występów i godnego reprezentowania Polski.

Grzegorz Gargula
Kraków, 13 grudnia 2004




English version

FAN CLUB
Michała i Joanny

KLUB KIBICA

W Y N I K I:
WD & DSC
Dance Sport Info

PUBLICYSTYKA

FORUM